Misie i inne pluszaki,  Zabawki klientów

Maskotki nadgryzione zębem czasu

Ech, ostre to były ząbki…

Taka oto załoga trafiła do mojej pracowni. Miś z ruchomymi stawami, piesek oraz sowa. Zabawki z lat 80 – tych. Miś dla bezpieczeństwa został ubrany w elegancki T-shirt. Biedny był jednak tak podarty, że gdyby mógł to, by się śmierć wykrwawił. Bidulą trzeba było zająć się nader delikatnie, bo każdy ruch rwał go dosłownie na strzępy. Widać, że ktoś z troską łatał wcześniej wszelkie rany. Dzięki tej dobrej duszy, misiek doczekał się swojej czterdziestki.

Psiak teoretycznie luzak. Z lekka przybrudzony, w poplamionych portasach, no młodzieniaszek. Jak się potem okaże pokaże swoje za uszami.

Do kompletu dołączyła jeszcze ślepa sowa. Niby oczy miała, ale gdzie? Jakieś dziury na grzbiecie. Wyglądała jak kulka nieszczęścia.

Naprawa

Mój nowy wspólnik, czyli doktorek od pluszaków, został rzucony na głęboką wodę. Paweł pomaga mi w tej chwili w przygotowywaniu maskotek do dalszych prac. Pruje je, pozbywa się wypełnienia i przygotowuje do prania. Kiedy kończę pracę nad pluszakami, on ponownie napełnia je świeżym wypełnieniem. W ten sposób prace nabierają większego tempa. Nie myślcie jednak, że przyspieszenie jest ogromne. I tutaj potrzeba czasu i ogromu cierpliwości.

Na początek usunął stare wypełnienie w całej trójce. W latach 80 – tych wypełniano maskotki najróżniejszymi rzeczami: trocinami, granulatem styropianowym, gąbką, watą, ścinkami futerek, tkanin czy też pakułami. Naszej trójce przypadł w udziale styropianowy granulat wymieszany z gąbką oraz sama gąbka. Ta ostatnia po latach utleniła się tak, że pozostawiła po sobie wszędobylski „piasek”. Wybebeszone i wytrzepane ciałka trafiły do kąpieli. Mówię kąpieli, bo myję je ręcznie w dużej ilości wody. Co najważniejsze (rada dla chcących to robić w domu) nie pocieram. Podczas tego zabiegu chcę pozbyć się brudu i tego pyłu, który wciąż krąży pomiędzy włosiem.

Czyste ciałka trafiły na stół, a tu czekało je prucie. Na początek miś. Paweł sapał i pocił się ze stresu, gdy ciął niteczkę po niteczce prując nieboraka. A ja tylko co chwilę zerkałam i gderałam: uważaj, delikatnie, nie przetnij tkaniny. Udowodnił, że potrafi być jednak cierpliwy. Miś w częściach czekał na dalsze prace.

Było przy nim naprawdę sporo tej pracy. Rozdarcia na brzuszku kwalifikowały go raczej do wyrzucenia, ale jak wiadomo, w tej chwili nie kupi się już nigdzie takich futerek. Trzeba ratować co się da.

I tu muszę przyznać się do jednej rzeczy. Zawsze gdy mam do czynienia z tak trudną naprawą, nie robię jej od ręki. Uważam, że robienie czegoś, w chwili gdy czuje się, że nie ma weny, trzeba to odłożyć. Nie lubię robić nic na siłę. Wszak moi pluszowi pacjenci muszą być dopieszczeni na 100%.

I tak właśnie nasz miś nieborak przeleżał na półce, aż nadszedł dzień, kiedy wiedziałam, że mogę mu się poświęcić bez reszty. Bez przerw na inne naprawy. Z kawką u boku rozpoczęłam mozolne prace nad każdym skrawkiem materiału. Połączyłam poobrywane części zszywając lekko. Nie można robić tego zbyt mocno, by nie ponaciągać, a tym samym zniekształcić tkaniny.

Tak przygotowane elementy zostały podklejone warstwą cienkiej bawełny. Futerko tym samym zostało zabezpieczone przed wszelkimi elastycznymi ruchami, które mogły by je ponownie porwać. Klej i bawełna skleiły jednocześnie wszelkie wcześniej zszyte rozdarcia. Czy to już? Absolutnie nie. Teraz przyszła kolej na prace po prawej stronie. Dziurki, których nie udało się połączyć, trzeba było pocerować. Przy największych rozdarciach dodatkowo maszynowo poprzeszywać tkaninę, tak by się nie rozwarstwiła na łączeniach.

Dopiero tak przygotowane elementy misia, można było zszyć, napełnić świeżym wypełnieniem i zmontować na nowo. Ponieważ na mordce w środku okryłam ślady po języczku, przyszyłam nowy w tym samym miejscu. Oczka wypolerowane wraz ze starym, odświeżonym noskiem trafiły ponownie na swoje miejsce. Miś odzyskał swój dawny wygląd i tylko z bliska widać, że przeszedł poważną operację. Może znów machać łapkami.

Piesek

Wspominałam na początku, że psiak spłatał mi figla. Na pierwszy rzut oka wydawał się w porządku. Jednak okazało się, że to tylko złudzenie. Materiał na porteczkach okazał się sparciały i zaczął rwać się w rękach. Co gorsza jego włosie zaczęło wypadać i po kąpieli niestety część ulotniła się wraz z pyłem z gąbki.

Chociaż pierwotnie zakładałam tylko odświeżenie tej maskotki, musiałam poświęcić jej więcej czasu. Pieska sprułam całkowicie. Spodenek nie chciałam łatać. Uszyłam nowe, które starczą na dłużej. Wszystkie pluszowe elementy podkleiłam od środka, podobnie jak u misia. Głowę niestety musiałam zrekonstruować. Tu na szczęście dysponowałam prawie identyczną tkaniną. Ponieważ piesek przyjechał do mnie z resztką noska, odtwarzając go improwizowałam, sugerując się jakimiś starymi wersjami podobnymi do mojego. Zanim go przykleję, ostateczną decyzję podejmą klienci.

Sówka

Na koniec sówka. Chociaż najmniejsza, to pełna niespodzianek. Ciężko było pozbyć się nieprzyjemnego piasku ze środka. W końcu po kilku kąpielach udało się. Pozszywałam jej dziurki. Oczy wgniecione do środka, nie chciały współpracować. Przyszyłam zatem ich obwódki do ciałka. Po wyczesaniu sówka ładnie się prezentuje. Kropki na brzuchu przykleiłam, a na głowie umieściłam brązową filcową kokardę. Tylko to przyszło mi do głowy, widząc resztki brązowego filcu w tym miejscu. Jeśli się pomyliłam i zrobiłam z sowy sówkę, to wcale nie jest mi przykro. Wygląda uroczo.

Masz pytania dotyczące naprawy Twojej lalki lub pluszaka? Szczegółowe informacje znajdziesz w zakładce Naprawa lalek Jeśli masz dodatkowe pytania dzwoń lub napisz .

118/2022

2 komentarze

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *