Pani doktor jest chora…
Czekacie na kolejną naprawę z historią w tle. Dziś będzie inaczej. Nie będzie zdjęć „przed” i „po”. Dziś to ja wymagam naprawy. Czy ta naprawa również powinna zostać spisana i ubarwiona moją historią? Nie, jednak opowiem Wam zgoła inną historię.
Kilka tygodni temu miałam wypadek w skutek którego złamałam nogę. Kilka pierwszych dni na uśmierzenie bólu i otarcie łez, a potem pełna beztroski ruszyłam do obowiązków. Terminy są dla mnie największym stresem . Ciągle jestem z nimi do tyłu. Pomyślałam: „dam radę”. Nie dałam. Niestety pierwsze próby w towarzystwie połamanego kulasa spełzły na niczym. Po wizycie na ostrym dyżurze, z burą od lekarza, unieruchomiono mnie na kolejne tygodnie. Żyję – a może wegetuję – a moja noga patrzy na mnie z góry. Doktor Zosia Samosia musi teraz liczyć na pomoc innych, a mało wygodna pozycja, stres związany z opóźnieniami i to jeszcze przed Bożym Narodzeniem, sprawiają, że smutek w cale nie lekkim tego słowa znaczeniu towarzyszy mi w niedoli. Nastroje walczą ze sobą o przetrwanie. Od smutku, przez złość i zadumę, po chwile optymistycznych myśli. Jak zawsze z tyłu głowy siedzi myśl, „Nie ma tego złego, co by na dobrze nie wyszło”. Ruszę z kopyta jak tylko uwolnią mnie z tej gipsowej okowy.
Wykorzystując wolny czas czytam swoje wpisy i wracam myślami do historii zabawek, które gościły w mojej pracowni. Zainspirował mnie pewien mężczyzna – partner mojej klientki, której naprawiałam kiedyś misia. Spotkanie z tym młodym człowiekiem było dla mnie ciekawym doświadczeniem. Oto młody chłopak chociaż dojrzały już mężczyzna uznał, że więź człowieka z zabawką z dzieciństwa jest niezwykła i warta uwagi. Historie spisane na moim blogu poruszyły go do tego stopnia, że poświęcił im czas i zaprosił do rozmowy. Co ciekawe skupiliśmy się na emocjach, które towarzyszą nam i naszym ukochanym zabawkom. Ile one dla nas znaczą? Co jesteśmy w stanie dla nich zrobić, by towarzyszyły nam wciąż i wciąż. Mój rozmówca dostrzega w tym wszystkim pozytywny pierwiastek na tle szarej i smutnej rzeczywistości.
Jeśli się nad tym zastanowić, każdy z nas wspomina swoje dzieciństwo z nostalgią. Jakie by nie było. Smutne, tragiczne czy pełne szczęścia. Czasy, które wszystkim towarzyszyły nie zawsze były łaskawe. Ostatnie tylko stulecie to czas wojen, stanu wojennego w Polsce, emigracje, bezrobocie, rozwój demokracji, pęd za pieniędzmi i dążeniem do lepszego życia, pojawienie się social mediów i skok w internetową otchłań, która z każdym dniem pochłania nas coraz bardziej. W towarzystwie tych wydarzeń w domach toczyła się indywidualna historia. Przekazywana z pokolenia na pokolenie w opowieściach, zdjęciach, pamiątkach rodzinnych. Historie wielopokoleniowe ale też, te które całkiem niedawno rozpoczęły swój bieg. Otaczamy się pamiątkami, dzięki którym możemy powrócić do ważnych dla nas wydarzeń. Jeśli jednak nadać temu lekko infantylny, choć dla nie których może i lekko magiczny ton, to można pomyśleć, że wielu z nas towarzyszył nie jeden niemy świadek naszej historii. Czyż nie jest milej i łatwiej pomyśleć o czymś lub o kimś, kto ma oczy i widzi wszystko z boku? Dla wielu ludzi misie i lalki stały się przyjaciółmi i powiernikami. Ich oczy, wyraz twarzy, sprawiały wrażenie wsłuchanych i wpatrzonych w otoczenie. Towarzyszyły w zabawie, podróżach. Dodawały otuchy w trudnych chwilach. O ile łatwiej przytulić się i wypłakać w pluszowe ramię patrzącego ze zrozumieniem misia, niż nawet najpiękniejszej poduszki. Czyż towarzystwo lalki nie było lepsze niż samotna zabawa?
Na ile kolorowe w szarej rzeczywistości były zabawki kiedyś, a na ile teraz. Kiedyś nie wszystkich było na nie stać. Potem tworzono je na miarę czasów z tego co było dostępne. Nie produkowano ich w gigantycznych ilościach. Teraz masowa produkcja bijąca po oczach kolorami, wymyślnymi powtarzalnymi wzorami i nierzadko marnym wykonaniem sprawia, że zabawki giną w tle. Obniża się wiek dzieci, które po nie sięgają. Szybciej się nimi nudzą i często zbyt szybko tracą tą dziecięcą wiarę w magię przyjaźni misiowej czy lalkowej. Pewnie to jest powodem, dla którego moimi klientami są raczej osoby dorosłe niż dzieci. Chociaż te ostatnie traktuję zawsze z ogromnym szacunkiem i radością, ciesząc się z tego, że jeszcze nie wyrosły z dziecięcej fantazji.
Historie spisane na tym blogu to zaledwie niewielka część tych dziecięcych wspomnień. Świata widzianego oczami dziecka, a zapisane w małych czarnych, brązowych czy niebieskich oczach misiów lub lalek. Po latach powrót do tamtych czasów sprawia ludziom radość i pozytywne myśli, tak potrzebne teraz gdy potrzebujemy się czymś pocieszyć. Historie nasze i naszych zabawek czasami wcale nie są długie. Czasami jest to tylko krótka chwila, moment w naszym życiu, który dobrze zapamiętany będzie nam się już zawsze pozytywnie kojarzył. Czasami, to właśnie ta krótka chwila, to krótkie wspomnienie jest nam najbardziej potrzebne.
Trzymając w ręku misia czy lalkę, oglądając uszkodzenia, którymi muszę się zająć, zastanawiam się czego świadkiem był lub była. Dla mnie nie są to dzieła sztuki, takie jak obrazy. Chociaż z historycznym szacunkiem podchodzę do tych wiekowych zabawek, to wciąż odnajduję w nich ludzką cząstkę ich właścicieli. Mnie samej łatwiej jest wyobrazić sobie duszę w tym niewielkim ciałku, która sprawia, że nie ratuję tylko przedmiotu ale coś żywego, coś co przeżyło, widziało i czuło. Może dlatego zdarzyło mi się otrzymać w prezencie kilka lalek, które miast trafić do zbiorów kolekcjonerskich czy też muzealnych, trafiły do mojego domu. Piszę domu, bo ich właściciele właśnie domu szukali dla swoich dziecięcych przyjaciół. Tak jak ja, tak i oni widzą duszę i nośnik pamięci wydarzeń, których byli świadkami. Kiedy siedzę potem w ich towarzystwie wspominam wysłuchane historie i wierzę, że pozwolę im przetrwać.
Dziś czytam jak ludzie kłócą się o to, czy zabawki powinno się naprawiać, czy też pozostawić je w ich uszkodzonej historycznej postaci. Obrażają się nawzajem dyskutując, kto jest mądrzejszy, która zabawka piękniejsza, ładniej ubrana, zachowana. Darzę ogromnym szacunkiem, osoby które zgłębiły historię zabawkarstwa. W zabawkowym światku są ludzie, którzy kolekcjonują zabawki każdego rodzaju. Z ciekawością korzystam z ich wiedzy i podziwiam zbiory. Nie komentuję ich postrzegania zabawek. Nie ma dla mnie znaczenia czy wolą odnowione czy spowite historycznym kurzem. To ich wybór i każdy powinien to szanować. Dla mnie kolekcjoner, który posiada wiedzę na temat historii zabawek jest równie dobrym partnerem do rozmowy, co właściciel jednej tylko zabawki, która wiernie towarzyszy mu od czasów dzieciństwa. Każdy z nich powinien chcieć podzielić się wiedzą o niej. Pomyśleć jak pełna stała by się wówczas historia tego misia czy lalki. O ile fajniej poza suchymi faktami o roku produkcji, adresie i historii fabryki można by było usłyszeć ich historię po rozpakowaniu z pudełka, w domu do którego trafiły. Tylko pomyślcie, czy współczesne zabawki masowo produkowane głównie w anonimowych chińskich fabrykach mogłyby liczyć na takie zainteresowanie? Biorąc pod uwagę ilość podróbek, myślę, że nie. Chociaż ja nadal w swej dziecięcej fantazji będę szukać w nich magicznej duszy, to nikt nie pochyli się nad nimi by zgłębić historię ich powstania.
Czytając zażarte dyskusje, obrażanie się nawzajem, udowadnianie swoich racji, myślę sobie: ot, cała prawda o zabawkach. Dzieci nigdy nie przestaną się o nie kłócić i wyrywać z rąk.
W czasach, kiedy zaczynamy nie panować nad agresją, brakiem empatii w stosunku o drugiego człowieka, obawiając się gdzieś z tyłu głowy powtórki z wojennej przeszłości, powinniśmy szukać sposobów na prawidłowe relacje. Czy pozytywne historie naszych zabawek mogą nam w tym pomóc? Myślę sobie, że tak. Każda historia, wydarzenie miały swoje konsekwencje. Z każdej można wyciągnąć naukę, przykład. Z każdej może wydobyć się nasza dziecięca natura a jak wiemy, dzieci z natury są dobre.
Załączam zdjęcie Dobrusi. To lalka o imieniu Debra ale jej historia, którą za jakiś czas Wam opiszę jest na tyle niesamowita i taka dobra, że towarzyszy mojej rodzinie od kilku lat.
4 komentarze
Małgorzata Szado- Saładyga
Najważniejsze jest wzajemne zrozumienie i tolerancja. Nie zawsze trzeba dążyć po trupach do celu, żeby mieć ostatnie słowo, nawet jeśli ma się rację. Przez lata kolekcjonowania lalek, poznałam wielu wspaniałych, mądrych i posiadających ogromna wiedzę ludzi. Część z tych znajomości przerodziła się w przyjaźnie. Wielokrotnie otrzymałam wsparcie, w trudnym dla mnie czasie. Zostałam wysłuchana, zrozumiana i zaakcpetowano moje przemyślenia. Wiele razy zaprzyjaźnione osoby podzieliły sie ze mną swoją ogromną wiedzą. Kolekcjonujemy różne typy lalek. Jednak wzajemnie darzymy się szacunkiem i życzliwością. A to klucz do udanych relacji.
Bernadeta Szyszkowska
To prawda. To fantastyczne, że czasami nawet nie znamy się z ludźmi, nie stanęliśmy z nimi oko w oko, ale nawet na odległość możemy powiedzieć o nich jako znajomych czy przyjaciołach. Z różnych części Polski a czasami nawet świata, ludzie pomimo różnych kultur dzielą wspólną pasję.
Gabriela Calderon
Pięknie to napisałaś. Najstarsza moja lalka towarzyszy mi od wczesnego dzieciństwa. Dostałam ja od babci na pierwszą gwiazdkę. To Częstochowianka bez sygnatury. Była kupiona jako golasek w kiosku RUCH. Najpierw była poprostu lalą, ubieraną w niemowlece ciuszki, wożoną w drewnianym wóżku. Potem została Jackiem, za sprawą synka zaprzyjaźnionej rodziny. Jacek został ubrany w brązowe rajstopki, uszyte z mich i fuksjowy sweterek, na który mama popruła własny moherowy beret. Kiedy patrzę na Jacyntę, bo teraz jest dziewczynką w sukience, wspominam nie tyle dzieciństwo, co osoby z nią związane: babcię, mamę, Jacka. To wszystko co wniesli do mojego, może biednego, ale szczęśliwego dzieciństwa. Gdy dorosłam lalką bawiły sie moje dzieci, potem gumki sie wysłużyły i lalka w częściach przeleżała w walizce wiele lat do 2011 r. Wtedy ją naprawiłam i ubrałam, dołączyła do kilku porcelanek i tak zaczęła sie moja przygoda z kolekcjonowaniem zabawek. Przygoda w której znów nawiązuję relacje z ludźmi, ale i zachowuję pamięć o tych co odeszli.
Bernadeta Szyszkowska
To właśnie miałam na myśli. Nasze przygody z zabawkami w dzieciństwie to czasami zapisane w pamięci szczególne momenty. Też mam kilka takich. Kiedyś na gwiazdkę dostałam lalkę bobasa. Moja mama uszyła mu calusieńką garderobę abym mogła go przebierać do woli. Pamiętam, jak ją nakryłam na szyciu tych ubranek. Kiedy spytałam co szyje, odpowiedziała bez mrugnięcia okiem: Spadochron dla Waldka. Waldek to mój brat. Miałam wtedy może 4-5 lat a on 11-12. Cóż to musiało być za wiarygodne wytłumaczenie, skoro nawet przez chwilę nie zastanowiłam się po co mu taka dziwna rzecz :). Miałam też lalkę Rosjankę, którą moja mama dostała od swojej cioci na szczęście. Po dwóch synach, mama bardzo marzyła o córce i kiedyś ciocia dała jej tą lalę aby w końcu urodziła jej się córa. No i jestem, a lalka nosiła potem ubranka od innej cioci. Jej się córka nie urodziła i po trzech chłopcach, wszystkie sukienki dostała moja lala.