Misie i inne pluszaki,  Zabawki klientów

Operacja – reanimacja czyli walka z czasem

Przecieram ze zdumienia oczy. Jakże dawno nie pisałam w tym miejscu. Mam wrażenie, że ostatnie miesiące minęły w mgnieniu oka. Gdzie te czasy, gdy siedząc w szkolnej ławie czas dłużył się niemiłosiernie w oczekiwaniu na ostatnią, piątkową lekcję. Odkąd skończyłam edukację, wraz z ostatnim dzwonkiem rozpoczął się mój wyścig z czasem, którego nie potrafię czasami okiełznać. Z roku na rok czas płynie coraz szybciej. Czy tylko mi? Ostatnie miesiące to spore zawirowania, czekanie, decyzje, chwile smutne i radosne. Ot, jak w życiu, tylko dlaczego to wszystko przy okazji zabiera ze sobą czas.

Czas, jak rwąca rzeka zabiera i daje jednocześnie. Jest bezlitosny dla nas i dla rzeczy, którymi się otaczamy. Pozostawia na wszystkim swój ślad. Podejmujemy z nim walkę. Czy udaną? Od wieków ludzie szukają recepty na eliksiry młodości, sposobu na zatrzymanie tykającego zegara zbliżającego nas do końca żywota. Są tacy, którzy operacjami plastycznymi usuwają ślady swojego wieku. Czy oszukają w ten sposób czas? Czy warto w nieskończoność cofać się do tyłu? Czy warto ciągnąć za sobą towarzyszy naszego czasu?

Taka refleksja naszła mnie, kiedy przyjechała do mnie klientka i poprosiła o reanimację jej ukochanej maskotki z dzieciństwa. Dorosła kobieta, która nadal czuje się silnie związana z niewielkich rozmiarów pluszowym kiedyś psiakiem. Ileż przygód musieli przeżyć w dzieciństwie, ile radosnych chwil dzielić we dwoje. Na pewno były też łzy smutku, które wsiąkły w niewielkie włochate ciałko. To musiał być naprawdę wyjątkowy psiak. Operowany przez babcię, byleby tylko nadal mógł towarzyszyć swej przyjaciółce.

Kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, pomyślałam, że ma ogromne szczęście, że jest w jej rękach. Znam ludzi, którzy uznaliby go za kupkę gąbki zawiniętej w siatkę i pozbyliby bez mrugnięcia okiem.

Moja mama gdy go zobaczyła, stwierdziła, że pluszak jest w takim stanie, że nie ma już co w nim robić. Dziwiła się, że może tak wyglądać. I wtedy poczułam, że Szpital dla lalek i pluszaków jest potrzebnym miejscem, właśnie dla takich osób jak właścicielka tej niewielkiej maskotki. To tutaj siedzi wariatka, która nie potrafi odmówić nawet najbardziej zniszczonym zabawkom.

Poznajcie więc psiaka, o którym tak się rozpisuję. Ma około 20 cm wzrostu. W czasach świetności był miłą w dotyku pluszową zabawką. Krótkie, błyszczące futerko było idealne do miziania i nie kołtuniło, gdy się je miziało za dużo. Można było wsadzić go do plecaka i wszędzie ze sobą zabierać. Czas jednak zrobił swoje. Od miłosnych uścisków, od tych smuteczków wylewanych do pluszowego serduszka, futerko wytarło się całkowicie. Po brązowo złotej sierści pozostała jedynie delikatna jak jałowa gaza siateczka, otulająca w swym wnętrzu skrawki gąbki. Ukochana babcia wpadła na genialny pomysł i fastrygą przeszyła wątłe ciałko, by nie powstały w nim dziury. Gruba wstążka zawiązana wokół szyi miała służyć jako kołnierz ortopedyczny i podtrzymywać wątłą, pozbawioną wypełnienia szyję. Krzywo osadzone oczy i nos o dziwnym kształcie pozostały jednak na swoim miejscu i nadal patrzyły z rozczulającym wdziękiem. Jak tu go nie kochać…

Klientce bardzo zależało, aby jej przyjaciel nie zmienił się po naprawie. Ustaliłyśmy, że nie wymieniamy żadnego materiału, nie dorabiamy futerka, reanimujemy to co jest. No to do dzieła.

Na początek prucie. Psiak musiał zostać pozbawiony wypełnienia z gąbki, a ciałko rozłożone na części. Kilka godzin trwało zanim uporałam się ze szwami, które niewiele różniły się od siateczki. Usunęłam babcine szwy. Podczas prac nad główką okazało się, że nie można zdemontować oczu, tak by je potem bezpiecznie zamontować ponownie.

Lata brudu, potu i kurzu wniknęły we włókna. Zastanawiałam się, kiedy wyprać delikatne części. Teraz, zanim zacznę dalsze prace? – ryzykowałam zniekształceniem i porwaniem. A może po podklejeniu i przeszyciu? – tylko prace z brudnym materiałem nie należą do przyjemnych, ponadto, czy pranie po wszystkim nie zniekształci formy. Zaryzykowałam, ale wzięłam to sposobem.

Namoczyłam wszystko w wodzie ze środkiem piorącym. Pozwoliłam by wniknął we włókna i rozpuścił brud. Nie wygniatałam, nie tarłam. Pozwoliłam popływać w wodzie. Po płukaniu zostawiałam z resztą wody i dolewałam kolejną, by ponownie przepłukać. Mokre, ociekające wodą kawałki ciałka rozłożyłam na materiale, ułożyłam zgodnie z kierunkiem osnowy i wątku. Dziękowałam za słoneczne i upalne wrześniowe popołudnie. Po dwóch godzinach wszystko było suche i niezniszczone.

Tak przygotowane mogłam poddać dalszej obróbce. Każdy element pieska podkleiłam warstwą bawełny, a następnie korzystając ze sposobu starszej pani, przeszyłam wszystko, tym razem na maszynie wzdłuż linii siatki. Efekt mnie zaskoczył. Szwy nie rzucają się zbytnio w oczy. Biorąc pod uwagę usztywnienie z powodu bawełny, delikatne niteczki nie porwą się tak szybko.

Po wszystkim mogłam zabrać się za szycie pieska i ponowne napełnienie. Dziury, które miał na główce i mordce pocerowałam. Zdziwiłam się, nierówno ułożonym oczom, ale przeglądając zdjęcia sprzed rozpoczęcia prac stwierdziłam, że taki urok musiał mieć od początku. Wszystkie elementy zostały spasowane identycznie jak przed zabiegiem. Uszka lekko sztywne podniosły się, ale myślę, że staruszek będzie przez to lepiej słyszał co się dzieje. Krzywe spojrzenie nada obiektywizmu w ocenie sytuacji. Zamiast ortopedycznej obroży, mój mały pacjent dostał jeszcze elegancką kokardę i może wracać do swojej przyjaciółki. Mają jeszcze dużo czasu by się sobą nacieszyć.

Masz pytania dotyczące naprawy Twojej lalki lub pluszaka? Szczegółowe informacje znajdziesz w zakładce Naprawa lalek Jeśli masz dodatkowe pytania dzwoń lub napisz .

28/2024

One Comment

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *